La La Land (2016)

City of Stars

On – utalentowany pianista. Ona – kelnerka z wielkim marzeniem o aktorstwie. W końcu los krzyżuje ich drogi. Spotykają się, zakochują, mocno się wspierają, widzowie rzygają tęczą od nadmiaru szczęścia na ekranie… a nie… jednak nie…

Stwierdzono brak odruchów wymiotnych. A przynajmniej u mnie i (z tego co widziałem) wśród kilkudziesięciu osób siedzących wokoło w kinie. A fabuła powyżej, jak ulał pasuje do lukrowanej historyjki, gdzie szczęście, radość i jednorożce wylewają się z ekranu, a widz tylko co chwile zmienia chusteczkę, ścierając z twarzy cukier puder i modląc się o jak najszybszy, nieunikniony Happy End ze znaczkiem Hollywoodu w tle. A tu dupa – nie ma. Czyżby ktoś w końcu zrobił to porządnie i nie spieprzył tematu? Czyżbym pierwszy raz w życiu miał wysoko ocenić musical? Chyba czas umierać…

Te kilka zdań wstępu bardzo skrótowo i z grubsza streszczają fabułę, z jaką mamy tutaj do czynienia. Ale – jest i moje ulubione, magiczne „ale”, do każdego z tych zdań należałoby dodać jeszcze przecinek i krótkie rozwinięcie. „On – utalentowany pianista, ale bardzo niedoceniany i tłamszony przez otoczenie”. „Ona – kelnerka z wielkim marzeniem o aktorstwie, ale z samymi, niezliczonymi już porażkami castingowymi na koncie.” Itd., itp. I to samo w sobie jest, już całkiem fajne. Wiadomo – tak naprawdę to nic nowego w kinie. Widzieliśmy to już milion razy. Historie ludzi, którzy mają marzenia, którym się nie układa, którzy mają tylko siebie, bla bla bla. Ale tutaj konkretnie, te małe sytuacje i historyjki mają w sobie odrobinę pieprzu, który sprawia, że są po prostu fajne. Tym pieprzem przede wszystkim jest humor. Dawkowany w odpowiedniej ilości i w trafnych momentach. Bez przesytu i przegięć. Przeważnie prosty, sytuacyjny. I bomba – to zatrybiło. Zwłaszcza, jeśli chodzi o interakcje między głównymi bohaterami, którzy początek swej znajomości, delikatnie mówiąc, nie mieli zbyt udany. Świetnym przykładem jest jedna z moich ulubionych scen podczas imprezy przy basenie, gdzie Mia znęca się nad Sebastianem, każąc mu grać jakiś kiczowaty kawałek (w kiczowatym ubraniu), a on bez szemrania musi się zgodzić, bo po prostu potrzebuje dorobić.  Nie ma siły, by się odruchowo i szczerze nie uśmiechnąć.

No to skoro już jesteśmy przy aktorach… Jedno, co po tym filmie na pewno muszę stwierdzić i co przede wszystkim ciśnie się na usta: dzisiejszy aktor musi być cholernie wszechstronnie uzdolniony. Teraz już pewnie prawie wszyscy mają wpisane w CV jazdę konną, nurkowanie głębinowe i połykanie ognia. W „Kra Kra Kraju” (nazwa zastrzeżona) Stone i Gosling musieli się wykazać śpiewem i tańcem, a Ryan dodatkowo jeszcze grą na klawiszach. I o ile nie jestem ekspertem w tych dziedzinach, to jak dla mnie wypadli co najmniej dobrze, o ile nie bardzo dobrze. Z mojej strony – nie ma się do czego przyczepić. Co do samego aktorstwa, czyli jakby nie patrzeć soli każdego filmu, też jest ok. Nie jest to dla mnie może jakieś wybitne aktorstwo, ale oboje pasują do swych ról (plus jest między nimi fajna interakcja).  Jak powszechnie wiadomo, oboje też zgarnęli za nie Złote Globy (gdzie rozdzielane są role komediowe/musicalowe od dramatycznych). Czy powtórzą to samo na Oscarach (tutaj takiego rozdzielenia brak)? Nie wiem. Głównie dlatego, że nie widziałem jeszcze wszystkich tegorocznych Oscarowych filmów, ale osobiście jestem w stanie sobie wyobrazić, że kilka kreacji będzie wstanie przebić role Stone i Goslinga (plus subiektywnie: jakoś nigdy nie byłem fanem Stone, a i Ryanowi dawno już nie trafiła się jakaś sensowniejsza pierwszoplanówka). No i przede wszystkim role dramatyczne lepiej się sprzedają od komediowo/musicalowych. Niemniej są to solidne występy (możliwe, że nawet na swój sposób przełomowe dla obu karier), pokazy warsztatu aktorskiego i nie tylko. Warto również dodać, że w praktyce cały film jest całkowicie poświęcony tej dwójce. Żadna z drugoplanowych ról nie wybija się na tyle, bądź nie otrzymała sensownie dużo czasu ekranowego, by można było cokolwiek więcej o niej powiedzieć, lub po prostu by została dostrzeżona/zauważona.

No dobra, więc mamy nieschrzanioną, aczkolwiek samą w sobie dość banalną historię, plus porządne aktorstwo. Trochę jednak wciąż mało, jak na film, który zdobył 7 Złotych Globów i jest nominowany w 14 kategoriach do Oscarów. I tu przechodzimy chyba do sedna. „LA LA LAND” TO CHOLERNIE DOBRZE ZREALIZOWANY FILM. I to jaki film – musical, czyli gatunek, który ma znacznie więcej płaszczyzn od standardowej produkcji. Reżyser skubany wiedział jak mnie podejść. Trafił w 2 z 3 słabych punktów mej czarnej jak smoła duszy. Mianowicie zrobił film świetny wizualnie, dobrze przemyślany i fantastycznie zmontowany i dorzucił do tego bardzo dobrą (a czasami wręcz zajebistą) muzykę (zwłaszcza jazzową). Film + muzyka = 2/3 trafień. Brakowało jeszcze tylko, by po ekranie biegali piłkarze i strzelali bramki z przewrotki i byłoby 3 na 3. 😛 Wtedy to już chyba nie miałbym wyjścia i musiał dać ostatecznie 10/10… i może gdyby jeszcze tylko Gosling zamiast na klawiszach grał na perce… no ale dobra – to jestem w stanie im wybaczyć. 😉

Nasz reżyser winowajca – Damien Chazelle, należało się spodziewać, że on i jego ekipa wytną mi taki numer. Dlaczego? A dlatego, że to oni odpowiadają za stworzenie filmu „Whiplash”, który w mej (nie)skromnej ocenie otrzymał 9/10 – Film Rewelacyjny, czyli otarł się o najwyższą z możliwych ocen. Nie mam zamiaru jakoś szczególnie tutaj zachęcać do obejrzenia „Whiplasha” (jeśli ktokolwiek w ogóle go przegapił), bo to po prostu MUST WATCH, dla każdego kto chce nadążać za współczesnym kinem. Film, w którym wszystko współgra perfekcyjnie: obraz z muzyką, z głównym bohaterem muzykiem – perkusistą (jeszcze ktoś ma wątpliwości czemu dałem 9/10? 😛 ), z wulkanem emocji i z genialną drugoplanową (Oscarową) rolą. Jeśli ktoś chce się przekonać, o czym mówię, bądź po prostu przypomnieć sobie kluczowy fragment filmu – zapraszam do sceny finałowej. Wracając do „La La Landu” – nie było chyba wątpliwości, że i tutaj ta sama ekipa spisze się na medal. Film w wielu momentach ociera się o perfekcję wizualizacji i montażu swojego poprzednika, a kilka scen wygląda wręcz jak żywcem wyjętych z „Whiplasha” (przeskoki między grającą kapelą, a tańczącymi ludźmi). No i jest jeszcze jeden motyw wspólny 😉

 

 

 

 

Dodatkowo „La La Land” ma coś extra, coś co wynika ze scenerii i samego faktu, że jednak to musical. Mianowicie długie, świetnie zsynchronizowane sceny (często z tłumem statystów), kręcone jednym ujęciem i z widokami na Los Angeles w tle.

No ale, by jednak może nie było do końca tak zbyt kolorowo… Naprawdę z każdą upływającą minutą seansu pozwalałem temu filmowi na więcej i więcej. Wczułem się w klimat. Pasowała mi ta konwencja, ten świat jakby żywcem z lat 80tych przedstawiony we współczesnych realiach i czasach. Czasami wydawało się to troszkę przerysowane, ale jednak dalej z umiarem. Nie przeszkadzało mi nawet, kiedy główne postacie stepowały. 😛 A mimo to, parę razy twórców filmu jednak poniosło. Trochę przeszarżowali i odlecieli w kosmos (i to dosłownie).
Jeśli więc mnie, jako osobie, która pozwoliła temu filmowi na naprawdę dużo, parę razy jednak coś zakuło w oczy, to jestem w stanie rozumieć opinie ludzi, którzy mają znacznie niższy próg tolerancji i takich ukłuć poczuli więcej. Znajdą się pewnie też liczni, którym ten film się dłużył, bądź akcja po prostu siadała przez typowo musicalowe momenty (śpiew, taniec) – no ale to już akurat taka specyfika tego gatunku. W moim odczuciu zostało to i tak zaserwowane, jak dla przeciętnego widza w odpowiedniej do strawienia ilości.

Powoli podsumowując: film ten nie ustrzegł się wad. W moim odczuciu z aktorstwa można było wycisnąć nieco więcej i przede wszystkim chyba dać szansę wybić się jakieś drugoplanowej roli. Parę razy film też przegiął, co nieco kłuje widza, ale nie rzutuje aż tak bardzo na całokształt. Całokształt, który u podstaw bazuje na dość banalnej i dobrze znanej historii (jak to często wiele w naszym życiu zależy od wydawałoby się mało istotnych decyzji/zachowań/sytuacji), niemniej dobrze tutaj poprowadzonej. I myślę, że nawet z kilkoma zaskoczeniami (zwłaszcza końcówka), co pozwoliło uniknąć typowego, oklepanego Happy Endu. O wizualnej i muzycznej, jako bardzo mocnych stronach filmu już wspominałem. Zbierając to wszystko w całość, nie pozostaje mi nic innego jak tylko dać

– [8/10] film bardzo dobry

Nieprzymuszony oceniłem musical na 8… chyba serio czas umierać…

 

PS. O 14 nominacjach do Oscarów już wspominałem. Zaryzykuję i pokuszę się o stwierdzenie: „La La Land” zdobędzie co najmniej 6 Oscarów. Konkretnie w kategoriach: Najlepsza Muzyka Oryginalna, Najlepsze Zdjęcia, Najlepszy Dźwięk, Najlepszy Montaż, Najlepszy Montaż Dźwięku i Najlepsza Piosenka. W tej ostatniej kategorii są nominowane aż dwa kawałki z „La La Landu”: „City of Stars” i  „Audition (The Fools Who Dream)„. Osobiście stawiam (tak jak w podtytule tej recenzji) na „City of Stars”.

 

Liczba komentarzy dla wpisu “La La Land (2016)”: 8

  1. Świetny film, Kra kra kraj zdecydowanie dołączył do moich ulubieńców. A i recenzja niczego sobie^^

  2. Czekałam na tą recenzję bo wiedziałam, że będę mogła się z nią nie zgodzić…:D
    La La Land, film, nad którym wszyscy pieją z zachwytu..a ja wciąż nie wiem dlaczego??? :O
    Owszem, jest „ładny”…ładnie w nim tańczą, ładnie śpiewają (poza Goslingiem:P), ładnie wyglądają, ładne są zdjęcia, ładna muzyka…ale z filmem, jak z dziewczyną…co z tego ,że ładny???
    Dla mnie w kinie liczą się emocje. Emocje, dzięki którym w kinie coś przeżywam i los bohaterów nie jest mi obojętny. Jeśli film jest znakomity wizualnie ale nie wyzwala u mnie żadnych emocji, to jak dla mnie nie ma czego oglądać, bo za chwilę zapomnę, o czym ten film w ogóle był. Tu odwołam się do przykładu jednego z moich ukochanych filmów – Dogville – film bez scenografii, zrobiony niczym przedstawienie teatralne, a Nikolka tak zagrała, że cały ten gniew, przerażenie, rozpacz a czasem bezsilność czułam razem z nią…(zaraz mi ktoś zarzuci, idź babo do teatru :P)
    Wracając do La La Land. Tam emocji nie było. Oglądałam sobie ten film w kinie i powiem wam, że totalnie mi zwisało, czy im się uda, czy nie. Jedyną próbą pokazania przeżywania czegokolwiek na ekranie była kłótnia o pracę Sebastiana, wtedy może nawet coś poczułam…ale tylko na moment.
    Oni niby zakochani, niby z marzeniami ale jakoś tak chyba sami nie wierzyli ani w tą swoja miłość ani w spełnienie wielkich marzeń. Dlaczego ona jako początkująca aktorka nie próbowała jakiś sztuczek, żeby dostać się do filmu? Mogłaby np. uwodzić jakiś reżyserów…(Mati? Czy to nie byłoby ciekawsze? :)). W tym filmie w ogóle nie widać ich determinacji, tego jak bardzo pragną spełnienia swoich wielkich snów. Pamiętacie Whiplash? Tam to były krew, pot i łzy! Jemu zależało…Nie mówiąc już o tym jaki iskrzący duet stworzyli główni bohaterowie. A w La La Land…NUDA!
    Przejdźmy dalej. Pan Gosling nie umie śpiewać (a podobno miał nawet swój zespół…W sumie to nie powinnam go krytykować bo mój ukochany aktor też śpiewać nie umie i też swój zespół ma 😛 Widać..kto bogatemu zabroni?). Skoro Gosling śpiewać nie umie, a film ewidentnie śpiewny ,to pytam, dlaczego go zatrudnili? Czy w całym Hollywood nie ma już dobrze śpiewającego aktora??? A pan Gosling przecież na brak propozycji narzekać nie może i mógł sobie iść do innego filmu, i może wszyscy byliby szczęśliwi?
    Ostatnia sprawa. Piosenki. Nominacje i zachwyty, których też nie rozumiem, bo jakoś wcale mi te piosenki w ucho nie wpadły i nie wiem dlaczego wszyscy uważają, że są takie wspaniałe?
    Film ratują trzy rzeczy: dobry jazzik, humor i zakończenie. Nie zmienia to jednak faktu, że jak dla mnie jest to film przeciętny i pozbawiony jakiegokolwiek uroku. Te pieśni pochwalne i szturmowanie kin to chyba tylko i wyłącznie efekt owczego pędu. W związku z tym polecam obejrzeć inny musical. Historia analogiczna, główni bohaterowie również pragną zostać gwiazdami 🙂 jedyna różnica polega na tym, że film jest animowany, a nasze przyszłe gwiazdy to koty. Film jest zabawny i jak to w bajkach bywa z morałem. Okazuje się, że anonimowane koty mają do przekazania więcej emocji niż „podobno dobrzy” aktorzy, a i piosenki bardziej ruchawe 😉 Polecam „Koty nie tańczą”!!!

  3. Wszystko fajnie i pięknie, można było w recenzji uniknąć małego spojlera(dot. końcówki :P). No i skoro już zacząłeś coś pisać o Whiplashu, to może warto napisać osobną recenzję?:)

  4. ,,O Jezusie słodki w morelach”- pomyślałem dowiedziawszy się, że La La Land to musical. Po ,,Mama Mia” chyba już nikt nie powinien poważyć się na ten gatunek. Powinien był wymrzeć jak mamuty, czy inne zwierzęta nieprzystosowane do z mian otoczenia.
    Znajomi mówili- Obejrzyj! Patrz ile Oskarów! Cudny Ryan Gosling (tak, moje kumpele do niego wzdychaja…). W sumie film, w którym tańczą (sam kiedyś też sporo, niemalże zawodowo tańcowałem), grają na pianinie (mój ulubiony instrument i uczyłem się kiedyś grać), jest i motyw aktorstwa (grałem w 3 teatrach- równie amatorsko jak bohaterka)- myślę sobie zatem: OK! Dam ,,Kraj Kraj Krajowi” szansę.

    [uwaga spoiler]
    Początek git- słodka historia miłosna przeplatana dobrą piosenką/melodią (gdzieś to już było. Hmmm- Miasto Aniołów? Uwierz w ducha? Król Lew? Szkoła uczuć? Słodki Listopad? Miłość w Nowym Jorku?)
    Parka głównych bohaterów nawet fajnie tańcuje (Dirty Dancing? Gorączka sobotniej nocy? Grease? Step up? Zatańcz ze mną?)
    Mamy też motyw niespełnionego artysty-( Deep Dark, Amadeusz, Pachnidło, Dziewczyna z perłą, Nigdy nie jest za późno)
    No i oczywiście jego/ jej kariera niszczy miłość (Dama bez kamelii, Tato, Sprawa Kramerów, Walka żywiołów)
    Bohater/ka robi wielka karierę choć zaczynał/a jako nieudacznik (Edith Piaf, Coco Chanel, Henry Ford, Abraham Lincoln…)
    Filmy z motywem podziału na pory roku/miesiące (dobra tego było zdecydowanie mniej, ale- Słodki listopad, Requiem dla snu, Cztery pory roku)
    Film bez happy endu (Candy , Zupełnie inny weekend, Jeden dzień, Blue Valentine)
    Wymieniać dalej?

    Odnoszę wrażenie, że ktoś nie tyle co wpadł na genialny pomysł na nowy film, ale po prostu użył nowoczesnego komputera i wrzucił polecenie: wymień wszystkie motywy filmowe, które odniosły sukces. Potem to wszystko posklejał i TA DA! To chłodna matematyczna kalkulacja- no niby ok., kto zabroni, ale jednak… Wszystko to bowiem już było- WSZYSTKO, gdzieś już widziałem. Nie ma tu nic odkrywczego, żadnej świeżości. Ja się najzwyczajniej podczas tego filmu nudziłem i wiedziałem co zaraz się stanie.
    Film dodatkowo jakoś tak dla mnie niespójny- pierwsza połowa pełen musical- druga połowa- ej, a gdzie są piosenki i tańce? Niby słodka miłość, ale się rozstają. Niby tak naprawdę nie są szczęśliwi i nadal się kochają, ale spełnili swoje marzenia i są szczęśliwi.
    La la Land to taki hollywoodzki bigos na bogato- znalazłem tam wszystko, począwszy od motywów z musicali minionej epoki, aż po cywilizacyjne problemy współczesności, z którymi boryka się część z nas.
    Tak, kocham bigos- ale jak zjem cała michę to chce mi się rzygać. Jeszcze jeden oklepany motyw więcej wciśnięty w ten film i też bym się porzygał…
    Łyżka słodyczy, co by żółcią moją film, aż tak nie ociekał- duży plus za życiowość. Rzadko tak jest, że można mieć w życiu wszystko i w każdej dziedzinie spełniać się na 1000%- życie zmusza nas do wyborów, tak też i było w przypadku bohaterów- tak znowu oklepane, ale jakże prawdziwe 🙂

  5. Calkiem fajna recenzja. Masz lekkie pióro MatiMi sie film podobal a nie lubię musicali. Byl przyjemny…. jak pudelko dobrych czekoladek…

  6. „Iśc czy nie iść- oto jest pytanie” 😛
    Dobra nie krzycz!!! Pójdę 😛
    Recenzja mnie „lekko” przekonała 😛

  7. A ja się trochę na tańcu znam i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że Stone i Gosling poradzili sobie doskonalne. Zgadzam się z recenzją prawie w 100 % 🙂

Odpowiedz na „mawieleAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany.