Kawa

Jestem chyba obecnie na takim etapie, że mam potrzebę tworzyć głównie rzeczy totalnie od podstaw. Całkowicie na własną modłę. Mój świat, moje realia, moje zasady. Dlatego dziś ponownie wracam do epiki…
Zapraszam wszystkich na „Kawę”.

———

– Cieszę się, że przyjechałeś Will.
– Wiedziałeś, że przyjadę.
– Ludziom często coś wypada w ostatnim momencie.
– Nie mnie. Od początku mówiłem, że na pewno będę.
– To prawda Williamie, mówiłeś.
– Dobrze wyglądasz.
– Dobrze spałem. W końcu lepiej, niż ostatnimi czasy.
– Miła odmiana. Nigdy nie dbałeś zbytnio o sen.
– Heh, widać człowiek się starzeje.
– Uwierz mi James, po każdym bym się spodziewał takich słów, ale nigdy po tobie.
– Może więc i to jest oznaką starości?
– Dobrze, dobrze, 30letni dziadku. Niech ci będzie.
– No, to teraz gówniarzu bądź grzeczny i weź skocz po kawę.
– Przecież ty nie pijasz kawy.
– Dziś się napiję.
– To może i sam sobie ją przyniesiesz?
– Bardzo śmieszne…
***

– Co tak długo Will? Sadziłeś tę kawę i czekałeś na zbiory?
– Zapaliłem jeszcze.
– Dalej palisz? Dalej jednego dziennie?
– Dokładnie.
– Weź mi jeszcze raz wytłumacz – jaki to ma sens? Jak już się truć, to porządnie.
– Lubię myśleć i czuć, że mam nad tym jakąś kontrolę.
– Ta… kontrola nad nałogiem to bardzo ciekawa kwestia. O ile w ogóle jest możliwa. Wszystko siedzi w głowie. Trzeba ją czymś  zajmować.
– A ty jak zajmujesz swoją?
– Ja? Tradycyjnie – sporo czytam. A tak to wiesz – w praktyce w sumie dalej jestem na detoksie.
– A dalej skreślasz dni w kalendarzu?
– Wczoraj przestałem.
– To dobrze. Czekałeś na dzień, kiedy obudzisz się i nie będziesz miał już tej potrzeby.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo czekałem.
– Dawno ci już mówiłem, że to kwestia czasu.
– Słyszeć to, a zrozumieć i poczuć, to zupełnie różne sprawy Will.
– Czas nie tylko leczy, ale i zmienia perspektywę.
– Czy to już część oficjalna? Bo tak brzmi.
– Na część oficjalną jeszcze przyjdzie pora.
– W sumie po co to odwlekać.
– Chcesz już teraz? No to zrób to James porządnie.
– Porządnie? Ok, zróbmy to więc jak należy, wg „podręcznika”: Wybacz mi Ojcze, bo zgrzeszyłem…
***

Nazajutrz poranek i przedpołudnie były wyjątkowo pogodne, jak na ostatnie dni. Do wschodniej sali słońce wlewało się przez obszerne okna, oświetlając podłogę, na której właśnie ustawiano w rzędach sporą ilość krzeseł. William zabrał jedno i usiadł sam na końcu w rogu, przy jednym na ten moment otwartym oknie.
– Można się przysiąść?
– Ja chyba pana znam…
– Paul Norton.
– Właśnie, szeryf Norton.
– Już nie. Od roku jestem w stanie spoczynku. Choć ponoć szeryfem zostaje się mentalnie do końca życia.
– I specjalnie się pan tu dziś pofatygował?
– Nie mogło mnie tu nie być.
– Jestem w stanie wyobrazić sobie przyjemniejsze sposoby na spędzenie dnia.
– Ciekawa opinia z ust stałego bywalca tego kompleksu.
– Heh, bywałem tu co jakiś czas. Ale dziś to ostatni raz.
– Widziałem wpisy. Nazwisko księdza widniało regularnie. Również wczoraj.
– To prawda – byłem tutaj. Wiadomo po co.
– Proszę mi powiedzieć, jak to jest… Spowiadać rodzonego brata w przeddzień jego egzekucji?
– Heh, mogę odpowiedzieć banałem? Niezbadane są ścieżki Pana…
– Ja wiem, że nie dość, że więzy krwi, to jeszcze sama wiara… ale chyba ksiądz był zbyt dobry dla tego człowieka. Nikt inny go nawet nie odwiedzał. Nawet wasza matka.
– Nikogo innego James i tak by nie przyjął. Z resztą mnie na początku też nie chciał widzieć. Wiele, wiele spotkań minęło, nim zaakceptował moją obecność.
– Tacy ludzie powinni być sami. Odizolowani.
– Przez tak długi czas? Prowadził pan tę sprawę, więc sam dobrze wie.
– Przyznaję, system nie jest idealny. Trwało to za długo. Śledztwo, dochodzenie, apelacje, wątpliwości… Ale są postępy i nauka na przyszłość.
– Jeśli z takich postępów mają słynąć lata 40-te, to ja chyba podziękuję.
– Najistotniejsza jest końcowa kara.
– Kara? Jak pan myśli szeryfie, co jest dla niego większą karą: te parę minut egzekucji, czy 10lat oczekiwania jej i walka z wyrzutami sumienia?
– Bez przesady, tacy jak on nie mają sumienia.
– Zdziwiłby się pan. James od niemal samego początku tutaj, co ranek budził się i skreślał w kalendarzu poprzedni dzień. Całą celę miał wyklejoną tymi kartkami. Nie po to by odliczać czas, nie po to by zapomnieć, tylko właśnie po to by pamiętać co zrobił i jakie to ma teraz konsekwencje.
– To gdzie było to jego sumienie 10lat temu? Czy wręcz dużo wcześniej. Od nastolatka był znany u was jako lokalny łobuz i bandyta uzależniony chyba od wszystkiego co się da. Bójki, rozboje, kradzieże. Kwestią czasu było, aż pójdzie dalej. Ale żeby aż tak… Ledwo 20 lat miał na karku… Proszę księdza on przecież spalił dwoje ludzi! Dwoje bogu winnych nastolatków. Młodego Grega Spencera „upodobał” sobie już ponoć dawno. Znęcał się nad nim i wymuszał pieniądze. Pech chciał, że akurat tamtego jednego dnia młodzian się postawił. Akurat był z dziewczyną, pewnie chciał ją po prostu obronić. Popchnął pijanego James’a, tradycyjnie szukającego kłopotów. Świadkowie twierdzili, że ten tak się wściekł, że całe miasteczko słyszało groźby, że ich zabije. Byli i tacy, co mówili, że wprost krzyczał, że spali ich żywcem.
– Ludzie pod wpływem i w amoku są w stanie mówić różne rzeczy.
– Ale nie wprowadzają ich w czyn. A my godzinę później zabezpieczaliśmy już zwęglone ciała tamtych biedaków. Kumple Jamesa zeznali wtedy, że wpadł on wściekły do nich na melinę, nawąchał się jeszcze czegoś, chwycił za butelkę z benzyną i wybiegł taranując wszystko po drodze. Zapewne zagonił tę parę do tamtej szopy. Akurat trzymano wtedy tam siano, a nie jak zwykle worki z kawą, więc wystarczył moment i byle iskra. Cud, że sam nie spłonął. Był na takim odlocie, że ludzie, co przybiegli gasić ogień znaleźli go już nieprzytomnego. Minęły prawie dwa dni, nim złapaliśmy z nim kontakt. Do dziś pamiętam niemal każdy szczegół…
– Dla nas też to nie było łatwe. Od dawna już praktycznie sam zajmowałem się matką po śmierci ojca. Ale tu nagle, gdy masz 16 lat zamykają ci brata i oskarżają go o morderstwo. W naszym mieście to było piętno na rodzinie już nie do zdjęcia. Musieliśmy się przenieść, by znaleźć spokój.
– I dlatego też ksiądz postanowił iść ścieżką wiary? By odnaleźć spokój?
– Też. I by łatwiej było zapewnić opiekę i byt matce. Gdy stabilizacja w końcu przyszła, uznałem, że chcę spróbować dać coś podobnego też bratu. Choć trochę, na tyle, na ile jest to możliwe w więziennych murach.
– I co, udało się księdzu?
– Szczerze? Raczej nie. Ale po tylu latach James chyba zaczął doceniać moją obecność. Myślę, że wbrew pozorom dość szybko to wszystko do niego dotarło i szybko zrozumiał, że swoje musi przejść i to samotnie. Lubił powtarzać, że jest na detoksie. Detoksie od ludzi. Istnień, których kiedyś tak bardzo nie szanował. Pielęgnował długo w sobie ból świadomości tego co się stało. Nie chciał zapomnieć, bo czuł, że na to zasługuje. Przestał skreślać ten cholerny kalendarz dopiero 2 dni temu. Chyba dopiero wtedy pogodził się sam ze sobą.
– Miał już bliską świadomość tego, co go czeka.
– Myślę, że od dawna nie mógł się, już tego doczekać. Widział w tym ulgę. Koniec tego, co się działo w jego głowie. Nie bał się, bo mówił, że na niczym mu już nie zależy. A kiedy człowiek nie ma nic cennego do stracenia – nie czuje strachu i obojętnieje.
– Ponoć tak mu było wszystko jedno, że zrezygnował wczoraj z umownego „ostatniego życzenia”.
– Chyba nie do końca. Poprosił mnie o kawę. Nigdy tego nie powiedział na głos, ale myślę, że kojarzyła mu się silnie z tamtą szopą. Dlatego nie pił jej przez cały pobyt tutaj. Dopiero wczoraj się przełamał. Widziałem w jego oczach, że bardzo chciałby iść i samemu sobie ją zrobić. Ale musiał siedzieć zamknięty w pokoju widzeń i czekać. A ja jeszcze dość okrutnie z niego zażartowałem…
– Użala się ksiądz nad nim.
– Kiedy regularnie widujesz człowieka, który jedyne o czym marzy to chwila oddechu i ulgi, uświadamiasz sobie, że tak naprawdę to jest najsurowsza możliwa kara. 10 lat oczekiwania… z miesiąca na miesiąc chudł coraz bardziej. Nie sypiał. Ileż można…
– Tyle, by choć trochę zbliżyć się do poczucia sprawiedliwości.
– I myśli pan, że właśnie dlatego lada moment ta sala wypełni się ludźmi? Chcą być świadkami egzekucji James’a, bo w niej widzą sprawiedliwość?
– Ja na pewno dlatego tu jestem. I po to by ten temat w końcu się dziś zakończył.
– Tutaj akurat się z panem zgodzę. Też bym chciałbym, żeby ten temat się dziś zakończył.
***

Ojciec William Brown wrócił późnym popołudniem do swojego domu na obrzeżach miasta. Czuł już w nogach i w głowie trud tego dnia. Dnia, w którym był naocznym świadkiem egzekucji swojego starszego brata, z którym to jeszcze dzień wcześniej pił jego ostatnią w życiu kawę i słuchał jego pierwszej od 15 lat spowiedzi.

Mimo już dość późnej pory Will nie miał jeszcze dziś okazji na swój codzienny rytuał. Wyjął z paczki jeden z ostatnich papierosów skręconych z lokalnego tytoniu, a z dnia kieszeni wygrzebał starą, miedzianą zapalniczkę na benzynę. Była to jedna z nielicznych pamiątek po jego dawno zmarłym ojcu. Will dostał ją zaraz po pogrzebie, z dobre 12 lat temu. Od tamtej pory lubił się wpatrywać w jej płomień i popadać w zadumę. Wspominać ojca i lepsze czasy. Czasy, kiedy było mu lżej, bo nie musiał sam zajmować się wszystkim, łącznie z matką. Czasy, kiedy jeszcze James był pracowitym i pomocnym chłopakiem. Wszystkie te chwile sprzed dnia, kiedy matka została wdową i wszystko na zawsze się zmieniło, na czele z jego bratem, który z żalu stał się radykalnie innym człowiekiem. Takiej samej zadumie oddawał się wtedy, blisko 10 lat temu. Szukał spokoju i samotności, więc wszedł do starej szopy na uboczu pod lasem, która przez większą część roku służyła za magazyn na worki z kawą. Nie miał pojęcia, że byli tam już młody Greg z dziewczyną, którzy parę chwil wcześniej mieli sprzeczkę z jego pijanym bratem. Greg tak zaimponował odwagą swojej wybrance, że ta postanowiła nagrodzić go kilkoma miłymi chwilami na sianie w szopie. Nawet nie usłyszeli wchodzącego Willa, tak jak on nie słyszał ich. Myślał tylko o tym, by odpalić zapalniczkę i skupić się na płomieniu. Skupił się tak bardzo, że dopiero dym przed oczami uświadomił mu, że kilka iskier padło obok na suche siano. Nim zrozumiał co się dzieje, płonęła już prawie cała pierwsza komora. Przerażony 16latek po prostu wybiegł i uciekł. Pochłonięta swoim towarzystwem para na tyłach zorientowała się jeszcze później. Zbyt późno. Nie mieli już szans, żeby wydostać się z płonącej szopy.

Will wrócił w tamto miejsce po niecałej godzinie. Po szopie nie było już niemal śladu. Za to był tłum ludzi. Część z nich wyciągała ze zgliszczy coś, co rozmiarami i wyglądem przypominało dwa ludzkie ciała. Policjanci zaś zbierali właśnie z ziemi jego nieprzytomnego brata Jamesa. Jamesa, który po wizycie u swoich kumpli chwycił w rękę butelkę z benzyną i ruszył w poszukiwanie Grega. Chciał młodziana tak nastraszyć, żeby temu nigdy więcej nie przyszło do głowy stawianie się. Przynajmniej tak mu się zdawało, że tylko chciał nastraszyć. Klej, który wąchał na melinie jeszcze przed wyjściem, zapity dodatkowo spirytusem nie pomagał w trzeźwym myśleniu. Krążył po okolicy z pół godziny nim ruszył w kierunku czegoś, co wydawało mu się dymem. Gdy stanął przed płonącą szopą nikogo innego jeszcze nie było. Uderzenie ciepła od ognia plus cała ta trucizna, którą zaaplikował w siebie, stworzyły mieszankę na tyle szkodliwą, co skuteczną. James momentalnie stracił przytomność, wylewając całą niesioną benzynę na ziemię i swoje ręce. Szczęśliwie upadł na tyle daleko od źródła ognia, że żaden płomień nie sięgnął jego łatwopalnego ciała. Gdy po dwóch dniach odzyskał przytomność leżąc w celi, nie miał bladego pojęcia co się stało. Pamiętał tylko, że był wściekły i chciał dopaść Grega. Chyba chciał go tylko nastraszyć, dać nauczkę… chyba. Wszyscy w około mówią, że groził mu i zachowywał się jak szaleniec. Kumple zeznali, że wziął benzynę. On dużo wypił i nie tylko. Kontrolował się? No nie.. Jest pewien tego co pamięta? Nie… Czy czuje, że mógł to zrobić? Tak.

Will o wszystkim tym dowiedział się następnego dnia. O „oficjalnej wersji”. Wersji, która była utrzymywana i udowadniania przez następnych kilka lat. Mimo paru niejasności i wątpliwości, James nękany wyrzutami sumienia w końcu przyznał się sam, wierząc głęboko, że było dokładnie właśnie tak, jak wszyscy w około mówią. Miał nadzieję, że ta droga w końcu kiedyś przyniesie spokój dla resztki duszy, jaka się w nim uchowała. Will tego spokoju postanowił szukać w seminarium, do którego wstąpił po roku od tamtego zdarzenia. Pozwoliło mu to łatwiej przenieść się z rodzinnego miasta i jeszcze dodatkowo załatwić kościelną opiekę dla matki. Z uczuciami, które nosił w sobie już tak łatwo nie było…

Na pierwsze widzenie z bratem Will zdecydował się niemal po 5 latach, krótko po swoich święceniach. Księdzu zawsze łatwiej jest o dostęp do skazańca. Zawsze jechał do niego pełen obaw, jak się zachowa i czy będzie w stanie spojrzeć bratu w twarz. Za każdym razem wstyd i strach jednak wygrywały. Wygrywały każdego jednego dnia, przez 10 lat. James skreślał dni w kalendarzu, żeby pamiętać, nie zapomnieć i cierpieć. Ksiądz Brown dni nie skreślał. Zamiast tego zaczął palić codziennie jednego papierosa i za każdym razem długo wpatrywał się w płomień zapalniczki. Tej samej zapalniczki i identyczny płomień jak te w szopie sprzed dekady.

W dniu kiedy James pożegnał się ze światem słowami „w końcu czuję ulgę”, ksiądz William nie kłamał w trakcie rozmowy z szeryfem. Też bardzo chciał, żeby ta sprawa dziś miała swój koniec. Jednak czuł, że jutro ponownie zapali papierosa.

by MovieMan

Liczba komentarzy dla wpisu “Kawa”: 1

  1. Lubię takie nieoczekiwanie zwroty biegu zdarzeń, dylematy moralne i diabły w sułtannie
    Piątka- siadaj 😉

Odpowiedz na „AmigoAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany.