Zbiorczo i dość powierzchownie
Obejrzałem ostatnio serię filmów, które w porywach okazały się co najwyżej „średnie” (i to nie wszystkie). Były to produkcje mniej lub bardziej, ale wciąż jakoś tam głośne i przeciętnemu zjadaczowi kinowego popcornu na pewno coś mówiły. Po raz kolejny jednak okazało się, ze znany tytuł to obecnie często tylko jazda na opinii, czy wręcz bezczelny skok na kasę.
Czas to pieniądz, a tym bardziej bilet kinowy to pieniądz, dlatego jeśli chcecie oszczędzić jedno i drugie, to raczej unikajcie obcowania z poniższymi pozycjami. Chyba, ze ktoś ma ważny powód, bądź wyraźnie się uprze – wiadomo, to tylko moje subiektywne odczucia/uwagi/okazje by wylać jad.
„Jackie” – Natalka dostała za tę rolę nominacje do Oscara i Złotego Globu (ostatecznie nic z tego nie zgarnęła) i szczerze, jakbym się tak bardzo, bardzo uparł, to faktycznie jej kreacja to jedyny plus tego filmu. Z tym, że niestety mnie niemiłosiernie ta postać wkurzała. Jej sposób mówienia, poruszania się, maniera w głosie… no ale to już nie wina Portman. Po powrocie z kina sprawdziłem źródła i oryginalna Jackie faktycznie po prostu właśnie taka była (przykład). Wiec tutaj spory ukłon w stronę naszego „Czarnego Łabędzia” za warsztat i bardzo wierne (a może nawet perfekcyjne?) odwzorowanie pierwowzoru. Na pewno włożyła w to bardzo dużo pracy, ale prawda jest też taka, że film od samego początku jest podporządkowany (i chyba nawet zrobiony z myślą o) Natalie. Ona jest w centrum, tylko i wyłącznie ona, kamera wszędzie za nią podąża, a postacie drugoplanowe niemalże nie istnieją. Szczerze to chyba nie jestem w stanie sobie przypomnieć sceny, w której Jackie by nie brała udziału… To wszystko sprawia, że z perspektywy widza film jest po prostu nudny i monotonny. A przynajmniej na pewno z perspektywy polskiego widza. Bo może dla takich Amerykanów to jest film ważny. Uderzający w patriotyczne tony i nawiązujący do istotnych wydarzeń z historii ich kraju. No ale dla całej reszty świata – szczerze wątpię. Tak na prawdę nie wiem jaki efekt chcieli osiągnąć reżyser i scenarzysta. Czy mieliśmy widzieć ból Jackie, jej problemy, współczuć jej, czy raczej dostrzec, że nie była bez skazy… Albo może poznać pewne dawne wydarzenia i realia „od środka”? Nie wiem, bo po prostu nic z tych rzeczy nie wyszło. Praktycznie zero emocji i zaangażowania. Sporo ludzi dosłownie wyszło z kina w trakcie seansu. Koncepcja filmu oparta na przeprowadzanym wywiadzie, retrospekcjach, materiałach archiwalnych i przeskokach czasowych też tutaj średnio działa. Wręcz wkrada się z tego powodu pewien chaos. Sam temat i główna postać (czyli jakby nie patrzeć ważne wydarzenia i osoby w historii Ameryki/świata) to jednak zdecydowanie za mało, by tylko i wyłącznie na tym oprzeć film.
– [4/10] film ujdzie
„Underworld: Wojny Krwi” – Underworld n-ta część… a tak szczerze to chyba nr 5, aczkolwiek mogę się mylić, bo z perspektywy czasu wszystkie zaczęły mi się zlewać w jedną całość. No właśnie – i to już pierwszy z brzegu i zarazem kluczowy zarzut. Ile jeszcze można robić filmy w oparciu o ten sam motyw? Odwieczna wojna wampirów z wilkołakami vel Lykanami… W pierwszej części to było jeszcze spoko. Na swój sposób nawet i dość nowe w kinie – motywy znane od wieków pokazane we współczesnych realiach. Niezłe sceny walki, mroczny klimat, ludzie w skórach i dużo broni – w 2003 r. to mogło nawet się podobać. Ale dzisiaj? 13-14 lat później? Ta sama koncepcja? Baaaa, ta sama główna aktorka 14 lat (no sorry) starsza, próbująca jakiś tam scen bijatyk… gdyby one jeszcze były choć jakoś przemyślane. Ale tylu bezsensownych śmierci w jednym filmie dawno nie widziałem. Potrafili się tam „napinać”, wygrażać i nawalać dobrych parę minut, by na koniec i tak ktoś ginął w najbardziej banalny sposób. Zupełnie jak w klasyku: klik. Gra aktorska żadna, intryga słaba, zwrotów akcji może z pół na cały film… Nawet na porządne efekty specjalnie nie starczyło chyba budżetu. Nie ma się nad czym rozwodzić…
– [3/10] film słaby
„Assassin’s Creed” – osobiście na dobrą sprawę nigdy nie grałem w tę grę (było ledwo kilka krótkich okazji), niemniej uważam, że trochę ją znam. Zaciekawił mnie sam pomysł zarówno na fabule (kolejna odwieczna wojna: Templariusze vs Assassyni), jak i koncepcja gry (praktycznie nieograniczona eksploracja otaczającego świata i to jeszcze z elementami parkuora, wiec bardzo widowiskowa). Dlatego dałem sie wciągnąć w świat Assassyna z perspektywy typowego widza. Poczytałem, pooglądałem filmy, filmiki itp. i pozwolę sobie stwierdzić, że jednak trochę ten świat znam. Wiem kim był Altair, Ezio i o co kaman z tym całym jabłkiem. No właśnie… a twórcy tego filmu chyba nie wiedzieli. A co gorsza, nie wiedzieli chyba jak tak na prawdę chcą tę historię poprowadzić, na czym się skupić. W ten sposób otrzymaliśmy produkcję, w której ani dobrze nie jest wytłumaczony/pokazany cały konflikt, a co za tym idzie i czasy przeszłe, ani nie skupiamy się na fajnym przedstawieniu współczesnego świata. Tak samo nie ma większego poświecenia uwagi na występujące tam postacie… wszystkiego dowiadujemy się o nich jakby naprędce, byleby tylko gonić za następną sceną, wątkiem czy akcją. No a tak na prawdę tej akcji wcale tak też dużo nie ma. Film ratuje kilka widowiskowych i dynamicznych momentów… Na uznanie zasługuje też fakt, że aktorzy, wtedy kiedy wymaga tego scena, długimi momentami posługują się obcymi językami (i brzmi to naturalnie). Ale to zdecydowanie za mało, jak na taki (a przynajmniej dla mnie i pewnie miliona graczy) temat dający multum możliwości realizacji kinowej. Jak tak teraz myślę, to niby było w tym filmie dużo wszystkiego… ale tak naprawdę niczego (wątku, sceny, postaci…) nie przedstawiono porządnie od A do Z. I jeszcze ta totalnie bez pomysłu scena finałowa, jakby wszyscy już chcieli jak najszybciej zwinąć się z planu zdjęciowego… Ezio przewraca się w grobie. Ocena i tak nieco chyba zawyżona przez jakąś tam moją słabość do tematu…
– [5/10] film średni
„Jack Reacher: Nigdy nie wracaj” – film chyba najmniej głośny z wymienionych w tym miejscu. Niemniej jego poprzednia cześć była nawet ok, a i ta dość długo była grana w kinach (pewnie ze względu na Tomka). Koncepcja prosta jak piosenki Dody – wojskowy twardziel po przejściach rozwala tych złych i potrafi być nawet przy tym błyskotliwy. Oglądało się to za pierwszym razem na prawdę nieźle i luźno. No ale druga cześć chyba w założeniu nawet nie miała próbować nawiązać choć w połowie do pierwszej. Już na wstępie sam tytuł zatrważa… Spoko, jest tam niby jakaś intryga, która na przestrzeni filmu się wyjaśnia. Jest zły twardziel, który chce zabić dobrego twardziela. Jest nawet laska, którą znam jako Robin z pewnego (ponoć powszechnie lubianego) serialu. Ale… ale… to wszystko razem skleja się w strasznie nijaką papkę. Na dodatek z bardzo poważnym podejściem ze strony twórców. Wiadomo, wojsko = dyscyplina. Aktorzy z kamiennymi twarzami pokazującymi pewność siebie… nawet po tym jak spadają parę pięter w dół i naparzają się dalej… no nie, bez przesady. Albo idziemy w „poważną” intrygę a la Jason Bourne, gdzie każda postać jest stylizowana na fachowca/specjalistę, albo pozwalamy, by scenariuszem zaczął rządzić przypadek, niewyjaśnione wątki i bezmózgie gonienie za akcją. Parę dni po obejrzeniu w głowie nie zostaje już niemal żadna scena… takie to nijakie. Można przemęczyć do snu i tyle.
– [4/10] film ujdzie
PS. Wrócę pewnie jeszcze za jakiś czas do tej koncepcji luźniejszego, zbiorczego podsumowania „gorszych” filmów, więc TO BE CONTINUED…
Do Janeczki (żeńska forma od Jack- zdrobnienie John- pol. Janek) jakoś się zabrać nie mogę. Może kiedy jak zasnąć nie będę mógł…
Underworld- oglądałem i zasnąłem. Nic nie pamiętam. Widać warte uwagi nie było…
Assasin’s Creed- oglądałem robiąc leczo. Poza efektami i gołą klatą Michaela Fassbendera nic wartego uwagi. Leczo wyszło pyszne.
Jack Reacher: Nigdy nie wracaj- ,,zabili go i uciekł”- to ja pójdę lepiej pogotwać…