2018 okiem Movie Mana
Koniec roku – dla wielu czas naiwnych postanowień, sylwestrowego kaca i nostalgicznych podsumowań na deser. Od teraz to co drugi człowiek bankowo już będzie regularnie chodzić na siłownię, nauczy się 73 nowych języków i zrobi wszystko „by nowy rok był lepszy od poprzedniego”. A ja nie będę się wygłupiał i po prostu zbiorę do kupy to, co urodziło się w mej głowie nt filmów z minionych 365 dni.
Jako punkt wyjścia i małą ściągę przyjąłem sobie daty z bazy Filmwebu, biorąc za wiążące te, które są uznawane za oficjalne premiery w Polsce. W praktyce oznacza to, że w kilku przypadkach film potrafił mieć debiut jeszcze w 2017, ale do nas trafił w 2018 i dlatego uwzględniam go w tej rozkminie.
Łyse, Złote Rycerzyki
Tutaj na pierwszy plan oczywiście wysuwają się „produkcje oscarowe” (czyt. zrobione typowo z nastawieniem na zgarnięcie statuetek). Za wielką wodą widzowie oglądają je już masowo w okolicach świąt (i wcześniej), a do nas trafiają przeważnie w styczniu i lutym (szczyt gorączki oscarowej). O każdym filmie z nominacją do Oscarów 2018 starałem się napisać choć parę zdań TU i TU. Nie ma więc sensu, bym jakoś szczególnie się powtarzał. Niemniej nie odmówię sobie przyjemności sformułowani tezy (nie tylko mojej z resztą), że powinniśmy być wdzięczni, że rok 2018 dał nam „Trzy Billboardy…” [ocena MM 9/10]. Bez wątpienia ważnym filmem dla kina był też „Kształt Wody” [7/10], a dla kariery Timothée Chalameta – „Tamte dni, tamte noce” [6/10]. Natomiast za „Czwartą Władzę” [4/10] ktoś taki, jak Spielberg, powinien się wstydzić do końca życia – tutaj zdania nie zmieniłem. Dla zainteresowanych: Pełna lista nominowanych i zwycięzców.
Bohaterski Rok
2018 pokazał, że pewien trend wciąż jest niezmienny i zapewne powtórzy się i w tym roku. W zestawieniach Box Office rządziły głównie filmy superbohaterskie. Miało to bezsprzecznie związek z ogromną rzeszą fanów, którą wychowało sobie studio Marvel (obchodzące przy okazji w zeszłym roku 10lecie swojego uniwersum). Nie zmienia to jednak faktu, że premiera „Avengers: Infinity War” [8/10] była jednym z najważniejszych wydarzeń nie tylko w kinie, ale w całym popkulturowym świecie. A film, w niemal zgodnej opinii, obronił się na każdej płaszczyźnie. Wydarzenia w nim ukazane wywarły takie wrażenie, że pół świata skrupulatnie odlicza dni do premiery drugiej części :„Endgame” (kwiecień 2019). Przy tak wysoko zawieszonej poprzeczce dość blado wypadł „Antman i Osa” [6/10] (również Marvelowski produkt). Ale ten film chyba z założenia miał niewiele wnosić do samego uniwersum, lecz być po prostu poboczną historią, nastawioną przede wszystkim na humor. Fenomenem kulturowym za to okazała się trzecia – ostatnia zeszłoroczna produkcja MCU: „Czarna Pantera” [7/10]. Film, mimo kilku mankamentów, broni się przede wszystkim unikalnym, wykreowanym światem. Wykręcił jakiś kosmiczny wynik finansowy i mówi się o nim, jako o produkcji przełomowej i ważnej, zwłaszcza dla ludności afroamerykańskiej. Na drugim biegunie mamy dwa filmy innych wytwórni. Pierwszy to „Venom” [5/10] od Sony, gdzie totalny chaos przeplata się z zabawną relacją człowieka i czarnego gluta z kosmosu i którego świetne wyniki są zaskoczeniem chyba nawet dla samych twórców. Drugi – „Deadpool 2” [6/10] od Foxa, okazał się niestety głównie tylko kalką pierwszej części. Rok z przytupem zamknął „Aquaman”, którego nie dane mi było jeszcze zobaczyć (jest szansa, że wkrótce nadrobię), ale który dzięki praktycznie samym pozytywnym recenzjom i wciąż pełnym salom kinowym, już został okrzyknięty Zbawcą Uniwersum DC. Oby to był znak, że od tej pory Batman i reszta jego super kumpli będą mogli liczyć na przyzwoite ekranizacje swoich przygód.
Ale to już było…
Rynek filmowy rządzi się swoimi prawami, które momentami są aż nad wyraz proste: jeśli coś się dobrze sprzedało, to z automatu dostaje znak atestu: Dojna Krowa. No i zaczyna się odcinanie kuponów i jazda na opinii z nadzieją, że uda się wydusić od widza ostatni grosz. W ten sposób sprezentowano nam takie kwiatki, jak trzeci film z serii „Więzień Labiryntu: Lek na śmierć” [4/10], czy „Pacific Rim: Rebelia” [5/10], które mogą pomarzyć, by choć trochę nawiązać poziomem do swoich pierwszych odsłon. Tradycyjnie też próbowano wskrzesić kilka już zapomnianych marek. Dostaliśmy więc nową Larę Croft w „Tomb Rider” [4/10], czy po ponad 30 latach nowe „Życzenie Śmierci” [5/10]. Byli i tacy, co chcieli skusić widza postaciami tak kultowymi, jak „Predator” [4/10], czy Ethan Hunt w „Mission Impossible – Fallout” [4/10]. Wszystkie te próby skończyły się podobnie marnym rezultatem. Na szczęście trafiło się kilka odstępstw od tej smutnej reguły i takie „Sicario 2: Soldado” [7/10], czy „Bez Litości 2” [6/10] potrafiły trzymać solidny poziom. Oddzielnym tematem są filmy nawiązujące bezpośrednio do wielkich marek i ich legend budowanych na przestrzeni wielu lat. Trudno wtedy o obiektywną ocenę, gdy rozum kłóci się z sercem. Ale nawet to końcowe pudrowanie w głowie pewnych niedoskonałości, nie pomogło zbytnio takim filmom jak: „Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda” [6/10], „Jurrasic World – Fallen Kingdom” [5/10], czy „Solo” [6/10], by przeskoczyły coś więcej niż tylko próg ze statusem: Niezły.
Oczy krwawiły
Wspomniałem tu już o co najmniej 4 filmach, które ledwo wyżebrały ocenę 4/10 w mej nieskromnej skali. A to jeszcze nie koniec, gdyż zeszłoroczny styczeń ofiarował nam „Pasażera” [4/10], gdzie Liam Neeson gra dokładnie tego samego Liama Nessona, co w serii „Uprowadzona”, czy „Non-Stop”. Ile jeszcze można mielić w koło odwieczne schematy… Gdyby zmiksować te filmy i połączyć losowe sceny, 9 na 10 widzów nie odnotowałoby, że ogląda kilka produkcji na raz. Potem na wiosnę trafił się „Rampage” [4/10], którego praktycznie jedynym walorem jest tylko i wyłącznie wielka rozpierducha gigantycznych zwierzaków na placu zabaw, który przed chwilą jeszcze był zamieszkałym miastem. Możliwe, że na dużym ekranie ten film jest nawet znośnie przyswajalny, ale w domowym zaciszu tej bezmózgiej rozrywki (?) nie mogłem wycenić na więcej. No i na koniec wisienka i bezapelacyjny lider. Znowu wróćmy do niechlubnego stycznia 2018. To miesiąc oficjalnej polskiej premiery „M jak Morderca” [2/10] i gwałtu na dobrym smaku widzów. Aż chyba nie wiem, jak ten twór podsumować w ledwo kilku zdaniach, bo tutaj potrzebna rozprawa doktorska zakończona sądowym pozwem o zwrot pieniędzy wszystkim biedakom, którzy naiwnie zapłacili za bilet do kina. Osobiście mógłbym jeszcze pozwać twórców o burzenie pomników, gdyż z niezrozumiałych dla mnie powodów w gniocie tym zdecydował się zagrać Al Pacino – jedna z moich osobistych ikon kina. Smutnych czasów człowiek dożył, że musi oglądać upadek takich postaci jak on czy De Niro… W ogóle mam podejrzenia, że aktorzy nie mieli bladego pojęcia co grać, bo scenariusz ograniczył się chyba tylko do tytułu, a reżyser wziął L4 na cały okres zdjęć. Nie wierzę, że ktoś przy zdrowych zmysłach puścił coś takiego do oficjalnej dystrybucji. Co druga scena wygląda, jakby nikt nie wiedział, kiedy się zaczyna i kiedy kończy. Montaż to chyba też wesoła twórczość przedszkolaków z nożyczkami. Za co się pytam…
Animator też filmowiec
Kiedy człowiek smutny i chce poprawić sobie np. styczniową traumę (wiecie, taka aluzja…), to najchętniej sięga do beztroskich, dziecięcych lat, gdzie światem filmowym rządziła niewinna animacja. Ale jako że nie można w nieskończoność oglądać wciąż „Shreka”, czy „Króla Lwa”, filmowcy regularnie dają nam wybór i podrzucają coś nowego. Z tym, że „nowe” nie zawsze można traktować dosłownie. A to dlatego, że 2 z 3 animacji, którym poświęcej chwilę uwagi to sequele – na szczęście bardziej udane niż większość kontynuacji, o których już tutaj wspominałem. Mianowicie mam na myśli przede wszystkim „Iniemamocnych 2” [7/10], którzy pojawili się po 14 latach od pierwszej części i mieli chyba nawet jeszcze lepszy odbiór od poprzedniczki. Co chyba w praktyce tylko potwierdza i jeszcze bardziej umacnia pozycje duetu Pixara & Disney, jeśli chodzi o rynek animacji. Drugim sequelem jest „Hotel Transylwania 3” [6/10] – czyli produkcja, od której nikt nie oczekuje nic więcej poza dobrą rozrywką dla całej rodziny i która spełniła podstawowe założenie – nie odstaje od dwóch poprzednich części. Na koniec coś, co się aż tak często na większą skale nie zdarza, czyli animacja poklatkowa – „Wyspa Psów” [6/10] w reżyserii, a kogóż by innego – Wesa Andersona. Anderson kontynuuje to co tak świetnie mu wyszło przy „Fantastycznym Panu Lisie”, kolejny raz sprzedając widzom swoją pokręconą wizję, szalony mix motywów kulturowych i paranoiczną wręcz dbałość o detale. Jedynie momentami scenariusz trochę kulał i historia robiła się mało angażująca. Stąd ostatecznie w mej ocenie animacja ta jest jednak półkę niżej od Lisa. Niemniej na pewno godna uwagi, a więcej wartych odnotowania animacji z 2018 roku póki co nie udało mi się obejrzeć…
…ale to nie znaczy, że jeszcze o jakiś nie wspomnę. Ale to już przy okazji drugiej części mojego wodolejstwa. Parę osób, dla których wyzwaniem jest przeczytanie czegoś dłuższego niż nagłówki Onetu, marudziło, że moje teksty bywają za długie… i na ten też pewnie będą marudzić. Specjalnie więc dla nich (mimo że wiem, że i tak tego nie przeczytają, a już bankowo nie dotrwają do tego momentu :p) rozbijam całość na vol.1 i vol.2 – którego wkrótce możecie się spodziewać. Tam skrobnę coś jeszcze m.in. o naszym rodzimym podwórku, rokowaniach na 2019 itp. A na razie to by było na tyle.
Peace
Ja tam nie uważam żeby teksty były za dlugie. Domagam się więcej:)
Wcale nie jest za długo! Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że tym razem jak dla mnie zdecydowanie za krótko 🙂 czekam więc na vol.2 z niecierpliwością
Ale ja nic nie oglądałem w tym roku. Muszę sobie nadrobić te tytuły. Thx
,,Tamte dni, tamte noce” oraz ,,Kształt Wody” zdecydowanie zasługują na wyższe oceny. Nie będę się jednak kłócił bo zaraz wyskoczysz ze słowem ,,subiektywny” 😉 Artykuł ,,sklejka” zdecydowanie nie za długi, fajny, ale przebija się jedno. Jakość produkcji filmowej systematycznie spada. Avengers: Infinity War- serio 8? Tylko zakończenie uratowało ten film. Deadpool 2- czaiłem się na ten film miesiąc. Odpalam wielki telewizor, popcorn, już mam fazę, że zaraz umrę ze śmiechu i …zasnąłem. I tak 4 razy pod rząd. Jesteś zbyt łaskawy dla produkcji Marvelowskich (powoli chyba Malware’owskich… 😉
Za długo trochę kurwa
Powyżej przykład „amatora nagłówków Onetu” ;p