Oldschoolowe lampy ciągle w modzie
Wychowałem się na bajkach Disneya. VHS-y z nimi uginały mi półki w regałach. Jedną z pierwszych pozycji oryginalnych w kolekcji (a przynajmniej tak ta kaseta wyglądała… no okładka była kolorowa…) był „Aladyn”.
Lekko szacując, widziałem tę animacje jakieś pół miliarda razy. Po takim praniu mózgu każda scena, tekst czy piosenka były wyryte na stałe w mej głowie. A weźcie pod uwagę, że to nie były jeszcze czasy powszechnego dubbingu (1992r.). Robotę odwalał lektor. Zapewne dość nieporadnie. Z tła przebijały się angielskie słowa (zwłaszcza w piosenkach), których za cholerę nie rozumiałem, ale siłą rzeczy pokracznie zapamiętywałem. Ale to nie było ważne dla kilkuletniego gówniarza. Ważna była historia i ta cała magia na ekranie.
To było nieuniknione, że klasycznego „Aladyna” odświeżą i zrobią porządną, dubbingową wersję PL. Świetną pracę wykonuje tam zwłaszcza Krzysztof Tyniec. Spójrzcie na sekwencję początkową: KLIK . Perfekcyjnie dobrana, klimatyczna muzyka – wiadomo, niby oczywistość, a jednak wcale nie reguła. Zwróćcie uwagę jak ta muzyka jest zsynchronizowana z „ruchem kamery”. Jak obraz „reaguje” na jej klimat. Agrabach ukazuje się nam idealnie z dźwiękiem gongu. Melodia zaczyna się wyciszać tuż po tym, jak „ogień bucha nam w twarz”. To intro to mała reżysersko-scenariuszowa perełka. Powierzenie narracji sprzedawcy antyków – świetny zabieg. Przełamuje on czwartą ścianę i zaczyna dialog z widzami. Dodatkowo ma w posiadaniu ową tajemniczą lampę, którą na koniec pokazuje na długim zbliżeniu. Z lampy wysypuje piasek zamieniający się w gwiazdy na nocnym niebie i historia startuje… Chwilę potem widzimy Jaskinię Cudów przedstawioną jako głowę tygrysa. Maestria. Magia.
To jest to co sprawiło, że Disney szybko odskoczył konkurencji i stał się hegemonem na rynku animacji. Miał w swoich szeregach najlepszych ludzi od warstwy kreatywnej. Scenarzystów, reżyserów, współpracował z najlepszymi muzykami itd. Wspomina o tym nawet Ed Catmull w swojej książce „Kreatywność S.A.”, opisując początki Pixara. Firmy, która miała wszelkie możliwości techniczne, by zrewolucjonizować rynek animacji, a jednak brakowało jej czynników czysto kreatywnych – ludzi odpowiedzialnych za wymyślanie historii i przedstawiania kolejnych scen w oryginalny sposób. Dlatego ruszyli mocno do przodu dopiero po rozpoczęciu współpracy z samym Disneyem (kooperacja przy „Toy Story”).
Minęło 25-27 lat i ten sam Disney, jednak z zupełnie innymi osobami u sterów, postanawia zacząć wskrzeszać swoje kultowe bajki w wersjach aktorskich (bądź przy pomocy współczesnych technik animacji). Kiedy 2 lata temu pojawiła się „Piękna i Bestia” z Emmą Watson i Lukem Evansem, wszyscy potraktowali ten film jako ciekawą sposobność pokazania dobrze znanej historii w nowy sposób. Dziś, w 2019r. nikt się już nie łudzi, a i sam Disney nie zaprzecza. To był wstęp do wielkiej akcji, której apogeum właśnie jesteśmy świadkami. W tym roku dostaliśmy 3 (słownie trzy) reinkarnacje. Przed wspomnianym „Aladynem” pojawił się „Dumbo”, a od niedawna w kinach jest i „Król Lew” (a już zapowiedziano choćby również i „Małą Syrenkę”). Disney wykonał więc dość ryzykowny ruch, igrając z uczuciami starszych widzów. Na pierwszy rzut oka wygląda to na bezczelny skok na kasę, żerujący na ludzkim sentymencie. Jedno niewłaściwe posunięcie i można naruszyć świętości. Jednak gdy spojrzeć na to chłodnym okiem… czy faktycznie to jest aż tak ryzykowne?
Dobra, przejdźmy do konkretów i zmierzmy się tematem. Ta walka finalnie będzie miała 3 rundy. Lada dzień pójdę na „Króla Lwa”, a widziałem, że i seansy „Dumbo” są jeszcze do wyhaczenia. Wtedy całościowo będzie można stwierdzić co wyszło z tego całego zamieszania. Teraz, na pierwszy ogień bierzemy Dżina i jego lampę. I nie ma coc ukrywać – miałem spore obawy. Mogło to wyjść zarówno bardzo fajnie, jak i tragikomicznie. Od dawna w necie przewijał się lament z oburzeniem i zniesmaczeniem, że rolę Dżina powierzono Willowi Smithowi. Ja osobiście jakoś byłem chyba bardziej ciekawy, co z tego będzie i już teraz chyba mogę powiedzieć że… wyszło spoko. Smith od zawsze miał predyspozycje do komediowych kreacji w filmach akcji. Wybór więc w sumie logiczny. Odnajduje się w tej roli i chyba miał też sporo frajdy na planie. Ogólnie o samym aktorstwie nie ma się zbytnio co rozpisywać. Nie ono jest podstawą takich produkcji. Aktorzy wykonują swoją pracę poprawnie. Nie jest to żadne wybitne aktorstwo, ale nie ma się do czego przyczepić. Warstwa wizualna też jest ok. Efekty nie rażą, Abu wygląda i zachowuje sie jak prawdziwa małpka, a i animacja latającego dywanu jest przyjemna.
No dobra, to teraz to co najważniejsze – sama historia. Nie można nie wspomnieć, kto się wziął za reżyserię i grzebał przy scenariuszu. Guy Ritchie – to jednej z najbardziej charakterystycznych współczesnych reżyserów. Jego filmów nie można pomylić. Klasyki jak „Przekręt”, czy nowsze produkcje w stylu dwóch „Sherlocków Holmes” i „Króla Artura” charakteryzują się specyficznym, szybkim montażem, licznymi retrospekcjami czy przeplataniem czasu. Wiele ujęć jest uznawanych wręcz za teledyskowe. I te elementy widać również w „Aladynie” niczym autorski podpis reżysera. Sekwencja otwierająca w rytm „Arabskiej Nocy” to właśnie taki szybki teledysk z płynnie zmieniającymi się lokalizacjami, podczas którego w parę chwil poznajemy już wszystkich bohaterów i główny powód całego zamieszania. Oczywistym było, że Ritchie będzie też miał pole do popisu zwłaszcza ukazując życie samego Aladyna – drobnego złodziejaszka wykazującego się nadzwyczajną zwinnością i sprawnością. Sceny jego kradzieży, czy ucieczek są jak perfekcyjnie zsynchronizowany balet. Bezbłędna interakcja z otoczeniem przemienia się wręcz w uliczny parkour. Wygląda to płynnie, dynamicznie i ogląda się spoko. Jedyny tylko mankament, ze na przestrzeni całego filmu jest tego stosunkowo niewiele. Widać stempel, ale jednocześnie i odczucie, że Disney trochę Ritchiego stopował. Mógł chwilami poszaleć, jednak musiał się głównie trzymać poprawnych, wyznaczonych ram. A ramy te, nie ma co ukrywać, od początku były dość sztywne. „Aladyn” z 2019r. to niemal kopia fabularna wersji z 1992r. 90% scen, motywów czy momentami nawet dialogów została odtworzona na modłę pierwowzoru. Czy to minus?
Zależy jak spojrzeć. Byłem ciekawy, czy twórcy zaskoczą czymś starszego widza znającego klasyczną animację. Zabawią się z jego pamięcią, a może i wręcz wprowadzą jakieś zamieszanie. Tego nie ma. Rozbudowali trochę postać Dżasminy, pokombinowali z czarnym charakterem (ze średnim skutkiem) i tyle. Ale z drugiej str. nie zepsuli nic z tego, co zapamiętałem. Nie było żadnej profanacji. Zrezygnowano z paru scen/motywów, ale z niczego kluczowego. Film siłą rzeczy i tak wyszedł dłuższy niż animacja. Ten aspekt więc oceniam na OK i nic więcej. Nieodłącznym jego elementem jest oczywiście też warstwa muzyczna. Piosenki są głównie takie, jak w 1992r. tylko w trochę odświeżonej aranżacji. I są fajne. Miło się ich słucha. Sam od czasu do czasu odtwarzam je na YT. Napisałem „głównie”, bo dodali ze dwie nowe, plus jeszcze ze 2 tańce. I szczerze to to już było zbędne. Akcja przez to siadała, a sam film niebezpiecznie zbliżył się wręcz do klimatów Bollywood. Tutaj już za Chiny nie uwierzę, że Ritchie tak chciał. Dolary przeciw kamieniom, że wytwórnia narzuciła mu taka koncepcję. Warto też dodać, że film widziałem w wersji 2D z dubbingiem i ten dubbing daje radę.
Jak więc finalnie to podsumować? Prawda jest taka, że efekt końcowy jest na tyle dobry, że nie potrafię go ocenić jako profanacji, czy skoku na kasę. Wiem, że spora rolę odgrywa tu zapewne sentyment, ale fakty są takie, że niczego w tym filmie nie zepsuli, a przez większość czasu utrzymują bardzo solidny poziom (w sumie jedynie finał trochę kuleje). Dodatkowo, próbując spojrzeć maksymalnie chłodno, po prostu zaserwowali współczesnym dzieciakom Aladyna na miarę możliwości naszych czasów. Gdyby moja pociecha miała pierwszą styczność z tą historią właśnie dzięki temu filmowi – nie miałbym nic przeciwko. Mi Disney pozwolił przeżyć ją jeszcze raz – po 27 latach w odświeżonej wersji. Twarz wielokrotnie odruchowo się szczerzyła widząc doskonale znane motywy czy piosenki. Dobrze, że Disney powierza takie projekty wyrazistym reżyserom, gdyby jeszcze tylko dawał im więcej swobody, to już w ogóle byłoby świetnie. Dlatego mimo pewnych mankamentów muszę ocenić ten film dobrze. Zapewne jest to ciut naciągana ocena, ze względu na mój duży sentyment, ale tak czy siak, film po prostu się broni:
– [7/10] Film Dobry
No i na deser to uniwersalne przesłanie: zawsze warto być po prostu sobą… Piękne, choć chyba obecnie nie takie proste.
Pierwsza Runda więc dla Disneya. Obawy & Strach vs Disney – 0:1. Zobaczymy, czy wytwórnia obroni się też po „Dumbo” i zwłaszcza po komputerowym Simbie. 😉